niedziela, 7 października 2018

UK może nam namieszać

Brexit zbliża się póki co dość pewnie. Ciekawe, kto z was zdaje sobie sprawę, jaki wpływ będzie on miał na rynek nieruchomości wakacyjnych w Hiszpanii? Tak na samą możliwość spędzania tu wakacji przez wielu dotychczasowych klientów, jak i sytuację właścicieli domów wakacyjnych w tym kraju. Bo wpływ będzie. I raczej nie pozytywny.

Brexit a dom w Hiszpanii
Tę pierwszą zależność bardzo łatwo zauważyć. W momencie wyjścia na zasadach „no deal”, czyli bez umowy z Unią Europejską), Brytyjczycy będą mieli utrudnioną opcję spędzania wakacji zagranicą. Poczynając od samego transportu. W sytuacji Brexitu „no deal” Wielka Brytania przestanie być elementem wspólnego rynku lotniczego, który obejmuje nie tylko UE, ale np. USA i Kanadę (w sumie 44 kraje).
Wiadomo, że można z nimi negocjować nowe umowy, ale na to zwykle potrzeba czasu. Jak na razie, możliwe jest, że 29 marca samoloty z UK do Unii przestaną latać w ogóle. Nikt nie chce dopuścić do siebie takiej myśli, ale to możliwe.

Linie lotnicze sprzedają bilety na okres pobrexitowy, ale czyniąc to raczej bazują na nadziei... choć nie wszyscy. Ryanair, jak zawsze cwaniacy, dodaje w warunkach tzw. „Brexitową klauzulę” dotyczącą biletów na po 29 marca 2019 r.. Zauważa ona, że bilety mogą stracić ważność, jeżeli dojdzie do opcji „no deal”.

No ale załóżmy, że turyści (i niektórzy właściciele domów) dostaną się do Hiszpanii drogą kołową. Oczywiście po odstaniu swojego w kolejce przez pół Kentu i przejściu przez kontrolę celno-graniczną. No i jeżeli promy będą kursować normalnie. Tu bowiem też można spodziewać się utrudnień. Np. kapitanowie jednostek spoza Unii, z krajów nie mających z nią umowy, powinni za każdym razem przedstawiać imienną listę wszystkich pasażerów i takie tam...
Tak więc turyści w końcu dojadą. Tylko, że całkiem możliwe, że będą mieli mniej do wydania. Czy bowiem funt pójdzie do góry?


https://www.paidonresults.net/c/51502/1/629/0


Teraz – co z tymi, którzy są brytyjskimi rezydentami podatkowymi, a posiadają dom w Hiszpanii (jak wielu z was). Otóż wynajem wakacyjny będzie dużo mniej opłacalny. Dlaczego? Jako osoby spoza Unii Europejskiej, stracicie prawo do opodatkowania wynajmu stawką 19% i do odliczeń jakichkolwiek kosztów. Zamiast tego trzeba będzie zapłacić proste 24%. Albo... przemeldować się jakoś do Irlandii?
No chyba że państwo w ogóle nie płacicie – częsty przypadek, tylko robicie interes na lewo albo chowacie głowę w piasek (jakoś to będzie). Aaa – to zwracam honor.

No i wreszcie wpływ Brexitu na rynek nieruchomości, który będzie dotyczył nie tylko tych co z UK, ale nas wszystkich. Może być różnoraki. Np. Brytyjczykom może tu przestać być wygodnie. Obcy ludzie, spoza Unii, stracą ubezpieczenie przysługujące Europejczykom i inne przywileje. Pieniądze z brytyjskiej emeryturki stracą na wartości.
Czyli, powoli trzeba by im się wynosić. A to znaczy sprzedaż domu. Wobec tego tychże domów znajdzie się więcej na rynku i stracą na wartości. Wasze nieruchomości będą przez to też mniej warte.

Chyba, że coś się dla Brytoli wymyśli. Jakiś deal, jak z Norwegami. Ale o to się w całej sprawie rozchodzi – deal polegający na aprobowaniu jednej wolności, musi według Unii obejmować wszelkie swobody. Nie da się wybierać niektórych z nich, a innych nie akceptować. Np. swoboda przepływu towarów, to i swoboda przepływu osób. A tego Brytyjczycy nie chcą.

Wiara w to, że rząd z Londynu pochyli się nad losem swoich expatów, powinna być płonna. Już ostatnio, podczas referendum, odebrali wielu z nich prawo głosu. Jeżeli już, to inne niedogodności zmuszą brytyjskich Konserwatystów do zmiany zdania.





piątek, 24 sierpnia 2018

Trzeba wiedzieć co się bierze



Wynajmuję dom wakacyjny turystom i sam bywam klientem innych wynajmujących. To daje mi trochę inne spojrzenie na ten biznes i relacje pomiędy klientem, a gospodarzem. Tym razem słów parę o ocenie obiektu i pobytu przez klienta.

opinie gości wakacyjnychPrzyczynkem niech będzie mój wyjazd wakacyjny na jedną z Wysp Sarońskich. To te niedaleko od Aten... tzn. stosunkowo niedaleko. No bo po drodze jest woda. Pomysł był więc taki, aby dolecieć do Aten, następnie komunikacją miejską przemieścić się do Pireusu i dalej bujnąć się promem na wyspę.

Ponieważ jednak nasz samolot przylatywał dość późno, trzeba było przenocować w Pireusie i na drugi dzień popłynąć promem. Czyli – konieczne było wynajęcie hotelu na noc.
Znalazłem taki. Był to hotel Electra. Dla nas w sam raz. Kilkaset metrów od przystani promowej, niedaleko od przystanku z lotniska, bez ograniczeń co do długości pobytu. Na jedną noc? Nie ma sprawy.
Jak się okazało, obiekt czysty, zadbany, łóżka wygodne, klimatyzacja działała bez zarzutu, WiFi też.W pobliżu sporo kafejek, piekarni itp., gdzie można bylo się tani pożywić o różnych porach dnia i nocy. No dokładnie to, co nam było potrzebne. Rewelacyjnie położony. Polecam.

Kiedy wróciłem już z wakacji, znalazłem w swojej skrzynce mailowej zaproszenie do zrecenzowania hotelu. Zrobiłem to, a przy okazji przeczytałem opinie innych klientów. To co mi się podobało im raczej też, ale przy okazji sporo pretensji. Przede wszystkim o okolicę w jakiej się obiekt znajduje. O hałasy z zewnątrz.
I tego zupełnie nie rozumiem. Wynajmujący najwyraźniej nie patrzą na mapę, bukując lokum. Nie czytają o okolicy. Czyż nie jest oczywistym, że znajdujący się praktycznie w porcie obiekt, w kraju i miejscu, w którym właściwie nie idzie się spać, będzie miał raczej żywotne sąsiedztwo?

Hotel Electra Agistri
Hotel Agistri
Podobne uwagi przeczytałem i nt. następnego hotelu,tj. Agistri Hotel, w którym spędziliśmy kolejne dwa tygodnie. Było tak, jak miało być, tzn. jak zaznaczono to w opisie. Hotel znajduje się nad barem. Barów, restauracji, kawiarni, sklepów zresztą wokół sporo. W tym miejscu późno kładą się spać. Tego się spodziewałem, bo przeczytałem opis.
Na co więc narzekać?

Po powrocie z wakacji czekała na mnie również ocena pobytu moich gości w moim obiekcie. Nie najgorsza, ale też nie najlepsza. Dlaczego? Ze względu na lokalizację – ileś tam od marketu. Ale przecież ja tę lokalizację podaję w kilku miejscach. Piszę ile trzeba jechać, a ile iść. Opisuję co znajduje się w okolicy.
Tylko kto to czyta... Można by powiedzieć, że to ich problem. Tyle, że przez ten brak odbioru opisu, powstają oceny, które platformy typu booking.com lub Tripadvisor publikują bez względu na ich treść. A tu ludzie np. domagają się czegoś, czego im nie oferowano. A później się skarżą.

Jest parę opcji, jak sobie pomóc. Oczywiście, podstawą jest opis jasny i dokładny. Ale to też może nie pomóc.
Natomiast zauważyłem, że najniższe oceny dostaję od... Hiszpanów, przyjeżdżających na kilka dni. Dziwna prawidłowość. Generalnie, wydaje się, że trzeba zablokować takie pobyty. Aby nie przyjeżdżały osoby bez kasy, polujące na okazje, liczące na to, że za parę groszy dostaną serwis jak w Sheratonie. Niestey więc... nie można wynajmować za tanio, na za krótko.

Na inne pomysły – czekam.





niedziela, 15 lipca 2018

Pierwsza była Costa Brava

Swoją przygodę z Hiszpanią rozpoczęliśmy jak na dzisiejsze czasy nietypowo, bo... pod namiotem. Przez przypadek zresztą. Do tego na Costa Brava, najbliższym UK i Polski. Później przyszły kolejne etapy – wakacje hotelowe oraz kupno domu. Dla siebie i na wynajem. Poznaliśmy różne opcje turystyki w tym kraju. I... każda ma plusy i minusy.  

A z tym namiotem to było tak, że ani namiotu, ani Hiszpanii nikt nie planował. Ale razu pewnego zaszedłem do Tesco, a tam obniżka na namioty. 10 funtów za taki czteroosobowy. Jak można było nie wziąć? To wziąłem.

No i później siedzimy z kumplem przy piwie (ciepło było) i tak się zastanawiamy – gdzie by tu wyskoczyć pod te namioty? Może do Walii... Ale przecież to Wielka Brytania, pogoda może się zepsuć i co my wtedy...
No to skoczmy już za Kanał. We Francji pogoda będzie pewnie lepsza. Ale jak do Francji, to czemu nie na południe? Tam na pewno będzie jeszcze lepsza,
Zaczęliśmy nawet sprawdzać tę Francję, a konkretnie Riwierę. Niestety, z wieloma pracownikami kempingów nie można się było dogadać przez telefon. Znali tylko swój język. Do tego strony internetowe owych obiektów były dość ubogie. Spróbujmy więc za Pirenejami. Przecież to tylko kilka kroków.

kemping w Hiszpanii
Interesujących miejsc kempingowych było tu sporo. Dobrze też czytało się materiały w necie. A przez telefon spokojnie można było zasięgnąć informacji dokonać wstępnej informacji.
Wybór padł na miejscowość Platja d'Aro i kemping w lesie nad samą woda. Dokładnie nad urwiskiem, z którego schodziło się po drewnianych schodach na małą plażę w spokojnej zatoczce z przejrzystą wodą. Plaża była praktycznie tylko dla mieszkańców kempingu, bo najwyraźniej nie wiedzieli o niej ci zza skały, która oddzielała zatokę od wielkiej i zatłoczonej plaży miejskiej.

Świetne miejsce, do wypoczynku, plażowania i pływania, również z rurką. Ciekawe wakacje. Choć już wtedy kusiły mnie również hotele w Platja d'Aro i koncepcja wakacji, na których wszystko ma się podane do dzioba.
No i na takowe pojechaliśmy następnym razem. Do sławnego Lloret de Mar. Ta miejscowość ma sporo do zaoferowania, a biorąc pod uwagę okolice, znajdziecie tu średniowieczne zamki, muzea, świetne restauracje, energetyczne kluby i małe knajpeczki oraz szerokie plaże. No i to, co przyciąga wielu, czyli największy w Europie Park Wodny, Water World.

Jest tu ten hotel znany z „Pamiętników z Wakacji” i sporo innych, ale wybraliśmy ciut oddalony od plaży (10 minut) Hotel Selvamar. M.in. dlatego, że mieli tu opcję wyżywienia Full Board. Do tego też świetny, naprawdę duży basen i mnóstwo innych rozrywek dla małych i dużych. Piłka wodna, siatkówka, siłownia, aerobik w wodzie, strzelanie, animacja w dzień i w nocy, ciągłe konkursy itp. itd. Działo się.
A pod hotelem ciąg małych knajpek, gdzie chodziliśmy wypić jakieś ciekawe wino i oglądnąć futbol. Bo nie ma to jak oglądać piłkę nożną w Hiszpanii, nawet w TV. Akurat wtedy Wisła grała w eliminacjach do Ligi Mistrzów, Hiszpanie pokazywali relację, uważali krakowian za faworytów, a tu... klops. Ale za bardzo nam to pobytu nie popsuło.

wakacje na Costa Brava
Do tego stopnia, że za kilka lat powróciliśmy na Costa Brava, znów do hotelu. Tym razem w miejscowości Santa Susanna. Hotel nie był aż tak atrakcyjny, basen mniejszy, ale były plusy. Do plaży bliżej i no i znajdowaliśmy się przy promenadzie, gdzie ciągle coś się działo. Jeżeli nie podobał nam się program rozrywkowy w naszym hotelu, to szliśmy do następnego. Bo tu wszędzie przyjmują z otwartymi rękoma. Więc jak nie pokaz papug, to węże. Jak i nie to, to może tańce brazylijskie? Albo koncert fajnej, rockowej kapeli? Nie dało się nudzić wieczorami.

To trzeba oczywiście lubić. Takie życie trochę bardziej zorganizowane, ale i w zgiełku popularnego kurortu. Może być – jednak spokój też lubimy. I wczasy, podczas których wszystko organizujemy sobie sami i robimy co chcemy i kiedy chcemy. Albo i nic nie robimy, poza leżeniem w swoim ogrodzie nad swoim basenem.
Dlatego właśnie kupiliśmy nieruchomość w Hiszpanii. Tym, którzy lubią ten typ wypoczynku, chyba też tańszego, polecamy wynajem domów wakacyjnych. Nie tylko w tym kraju, ale szczególnie w całym basenie Morza Śródziemnego, czy w ogóle na całym świecie.


Ostatni post o tym jak płacić podatek w Hiszpanii za wynajem





środa, 11 lipca 2018

Syzyfowe prace III


HISZPAŃSKI SYSTEM PODATKOWY I WYNAJEM DOMÓW WAKACYJNYCH

Mam! Otrzymałem z hiszpańskiej skarbówki certyfikat elektroniczny i mogę sam płacić podatki za hiszpański dom. Z dowolnego miejsca na ziemi, nawet bez chodzenia na pocztę i bez płacenia komuś za pośrednictwo. Działa... prawie wszystko.

problemy z podatkiem w Hiszpanii
Czytelnicy tego bloga pewnie pamiętają, że z systemem użeram się od dłuższego czasu. Przypomnienie – w poprzednim odcinku.
Żyjąc w realiach brytyjskiego systemu skarbowego, nie mam zamiaru nigdzie łazić, nikomu odpalać doli i chcę „robić te rzeczy”, łatwo, szybko i przyjemnie. Zapomniałem już też jak było w Polsce, gdzie ludzie wciąż udają się do urzędu, wypełniają jakieś papiery, stoją w kolejkach...

Nie mam na to czasu. Wszak podatki za dom w Hiszpanii, który sam na siebie zarabia przez cały rok, trzeba płacić PIĘĆ RAZY W ROKU (oprócz tego podatki komunalne płacą się same, za pomocą stałego zlecenia). Tu jeszcze raz o tym, jak płacić podatek w Hiszpanii, za wakacyjną nieruchomość. I nie mam na to pieniędzy. Biura prawne życzą sobie tyle za usługę (w tym niepotrzebne mi obliczanie podatku – „proste jak taczki”), że całe przedsięwzięcie traci sens, biorąc pod uwagę jeszcze sam podatek i inne opłaty. Chyba, żeby się dysponowało chatą, która generuje ciężkie tysiące.

Tak więc jakiś czas temu wyklarowano mi, że zapłacić online się po prostu nie da. Trzeba mieć zainstalowane w komputerze specjalny certyfikat elektroniczny. W momencie wejścia (przez Firefoxa) na stronę skarbówki zostajemy rozpoznani przez system i możemy wypełniać formularz i płacić.
Dostać korespondencyjnie owego certyfikatu nie można. Trzeba jechać do odpowiedniego oddziału osobiście. Certyfikat jest ważny dwa lata. Przed upływem owego czasu należy go odnowić (można online – podobno).
Zdecydowałem się przejść i ową procedurę. Rozpocząć ją trzeba wcześniej, umawiając się na wizytę i otrzymując specjalny numer referencyjny. Nie da się po prostu przyjść.

hiszpański urząd skarbowy
Dzięki pomocy znanego wielu z Was biura tłumaczeń umówiłem się i przebyłem wizytę. Jest to dość szybkie spotkanie... tzn. moje było ciut dłuższe, jako że musiałem wyklarować sprawę poprzedniego podatku, który bez certyfikatu zapłaciłem z konta „na siłę” – a więc nie było tego w systemie Agencia Tributaria.

Certyfikat przychodzi na podany w zgłoszeniu e-mail. Jego instalację radzę również przeprowadzić z tłumaczem, jeżeli nie jesteście zbyt biegli w hiszpańskim. Oprogramowanie zaś dobrze ściągnąć również na pendrive, jako że ewentualna reinstalacja Windows (podobno również czyszczenie systemu) spowoduje, że ów certyfikat się ulotni. Trzeba by znów jechać do Murcii, czy gdzie tam macie urząd skarbowy...

Działa! Ale... Okazuje się, że prosto to ja mogę zapłacić podatek tylko za siebie. Ale co, kiedy nieruchomość jest również na współmałżonka? Wszak wtedy ów współmałżonek musi zapłacić połowę podatku i wypełnić osobny „PIT”. Okazuje się, że najlepiej, aby taka osoba miała osobny certyfikat, na osobnym komputerze.
Niby istnieje w formularzu możliwość płacenia za kogoś, ale system jednak wariuje, kiedy wybierzemy taką opcję. Ja upchnąłem drugiego podatnika „butami” - tzn. wpisując siebie jako wypełniającego, przedstawiciela płatnika i współpłatnika oraz nabywcę lokalu. Żona pozostała w tym formularzu tylko płatnikiem. Inaczej wyświetlają się błędy i zapłacić się nie da.

Kwestia jak płacić podatek w Hiszpanii nie jest więc taka prosta.. ;-)

Jeżeli macie jakieś pytania, proszę o kontakt tutaj.


czwartek, 12 kwietnia 2018

Syzyfowe prace II

HISZPAŃSKIE PODATKI I WYNAJEM DOMÓW WAKACYJNYCH


O podatkach pisaliśmy tu już nie raz. Tematu tak naprawdę nie da się zamknąć. A przyczyną są ci, którzy za nim stoją, czyli hiszpańskie instytucje finansowe  - przede wszystkim te państwowe, ale także te prywatne.

podatki za dom na wynajem w Hiszpanii
Wakacyjny wynajem domu to wszak interes, jak każdy inny. Pomijam opcję, kiedy ktoś decyduje się robić to całkowicie „na czarno” (tak jak mi zresztą radzili pewni dobrzy tubylcy). Jednak przyjmijmy, że robimy to legalnie.

Gdyby taki interes prowadzić np. w Wielkiej Brytanii, to nie ma problemu. Otwieram komputer, wpisuję przychód i koszty w odpowiednie rubryki, system wylicza dochód, podatek, po czym daje możliwość natychmiastowej zapłaty online (albo inne opcje). Cześć.

Jak jest w Polsce, to nie wiem. Boję się jednak, że bez odbezpieczonego rewolweru nie podchodź. Wszak ktoś, kto uważa ciebie za potencjalnego przestępcę – sam nie może być dobrym człowiekiem. Nie, dziękuję.

W Hiszpanii mamy najwyraźniej system pośredni. Ludzie wydają się sympatyczni, stworzyli system elektroniczny – który jest niezłym bajzlem. Nie wiem, czy tak im wyszło, czy to celowo. Czy ktoś tu łowi ryby w mętnej wodzie, czy też jest po prostu bałaganiarzem, z zamiłowania lub genetycznie?

Ja o nowościach w systemie i pewnych starych zawiłościach jeszcze kilka dni temu nie wiedziałem. Wszak używałem ów system tylko do momentu wygenerowania zeznania, a później przesyłałem je e-mailem do banku i oni to załatwiali dalej. Ale już nie chcą tak robić, proponują durnowate „przyjdź do oddziału”. Jak? Rzucim się przez morze?
No ale wyjaśnili mi, że mogę sam zapłacić z konta, jest tam taka zakładka. Moje konto ma też podpis elektroniczny. Sprawa na przyszłość wydawała się prosta. I pomyślałem -

Bój to jest nasz ostatni?

Jednak – nie.
Otóż cały proces składa się następujących elementów: obliczenie przychodu, wydatków i dochodu; wpisanie ich w Formę 210, wpisanie danych tegoż formularza w system bankowy; i coś o czym wcześniej nie wiedziałem (bo powinno robić się samo, przez bank) – poinformowanie o tym hiszpańskiego systemu podatkowego. Tak, mimo że ów formularz 210 wypełnia się online i takżeż zatwierdza, to państwo jeszcze musi być poinformowane o wpłacie. Owszem, ono tą wpłatę ma, ale może nie zauważyć, prawda?

I tu już wam coś pewnie świta, ale po kolei. Otóż podatki wyliczyłem zgrabnie, to nie problem. Z użyciem Modelo 210 pojawiła się pierwsza zagwozdka. Otwarłem link, który mam w zakładkach, wpisałem wszystko w formularz, zatwierdzam... nie działa! Tzn. wyświetla po hiszpańsku „niedozwolona operacja”. Jak to?!
Podjąłem znane z psychologii „działania fiksacyjne” - takie, kiedy próbujecie coś dopasować na siłę, choć przecież widać, że nie idzie. No i nie szło.
Trzeba by było z innej mańki.

Otwarłem inny link do Formy 210... no i okazało się, że od tego roku jest nowa. Tzn. taka sama, tylko, że nowa. Trochę inny layout, te same rubryki.
Trzeba powiedzieć, że ma wszakże jeden plus. Jak zrobisz błąd, to przy zatwierdzaniu pokazuje dokładnie, gdzie ten błąd jest. Poprzednia tylko mówiła, że jest błąd, ale nie gdzie.

Formularz 210 z głowy, płacimy. Wypełniłem odpowiednie rubryki na koncie, zatwierdzam – nie działa. Osz k... Głowa mnie już boli. Dzwonię na numer, który się wyświetlił. W banku odbiera sympatyczny gość, który jak się okazuje, nie za bardzo orientuje się w temacie. Każe mi czekać, pyta, jednego, drugiego menadżera. Nikt nie wie o co chodzi. Podobno wszystko robię dobrze (dużo kombinacji nie ma – pięć rubryk).
W międzyczasie sam czegoś próbuję. Jest! To nie ta zakładka na koncie (którą oni mi wskazali). Inna. Działa! Zapłacone. Uczę gościa z banku S., ten się bardzo cieszy i dziękuje.

Już tylko drobiazg

Została pestka... wpisać numer, który się wyświetlił po płatności w odpowiednie miejsce na stronie Agencia Tributaria. Prowadzi tam link, który również się wyświetlił.
No i tego miejsca szukam do dziś. Link jest do d..., tzn. do strony głównej skarbówki, a na niej jak można się domyślać, są setki możliwości.
W banku nie umie mi nikt powiedzieć co z tym zrobić, w Agencia Tributaria nie wiadomo gdzie znaleźć kompetentną osobę, zresztą potrzebuję aby ta osoba mówiła po angielsku, czat nie działa, na Twitterze nie odpisują, na e-maila też nie...

Czy mimo tych przejść polecam komuś oddanie spraw w ręce biur podatkowych? Nieee... No chyba, że będziecie mieli ciężkie tysiące dochodu (nie przychodu). A tak, płacić więcej za pomoc w uiszczeniu podatku niż ten podatek wynosi – to się kupy nie trzyma.

Dojdziemy do rozwiązania, spoko.



 

niedziela, 11 lutego 2018

Pokaż się ludziom

Aby mógł powieść się wasz wakacyjny wynajem nieruchomości, najpierw musicie dotrzeć do klienta. Jak w każdym handlu – usługi to też handel w pewnym sensie. Rzecz niby prosta, można ją komuś zlecić; ale można też zrobić samemu. Praktycznie bez pieniędzy. Pomijam na tym etapie platformy do wynajmu nieruchomości.



reklama domów wakacyjnych
Tak, wiem, że nie spodoba się to tym, którzy wam proponują to zrobić za pieniądze. Nie ma innej możliwości.  Domy na wynajem w Hiszpanii kuszą stado pośredników. Niemniej – i dla nich w naszym schemacie może znaleźć się miejsce. I zarobek.

W dzisiejszych czasach królem jest internet. I bez jakiejkolwiek znajomości tegoż... sorry, skazani jesteście na wymarcie. Ale – jeżeli to czytacie, to znaczy, że jesteście tu obecni. Być może nawet zastanawiacie się – o czym ja mówię? Ale tak, istnieją wciąż ludzie, którzy pozostali mentalnie w poprzednim stuleciu. Dokładnie jakieś 30 lat przed jego zakończeniem. Bo telewizję np. uznają. Telefon (chociaż bez cudów). Za nimi ten postęp, że już nie chodzą na pocztę, aby zamawiać rozmowę... ale wciąż za nią płacą, kiedy można za darmo...

Owszem, są tacy, którzy po prostu mają ten domek i udostępniają go czasami rodzinie i znajomym. Albo nikomu. Stać ich na to. I chwała im za to. Też bym tak chciał.

A tymczasem dla tych, którzy chcą lub muszą wynajmować, sytuacja jest inna. Trzeba się reklamować. Bo reklama i promocja – w gruncie rzeczy są bardzo pokrewne.

Najpierw zwykłe ogłoszenia


Zacznijmy więc może od tego, że dobrze byłoby się zapisać i do zwykłych portali ogłoszeniowych i reklamować na nich. Wydaje się nawet, że w Polsce tych za darmo jest więcej niż np. w UK.
Oczywiście – kto dostrzeże wasze ogłoszenie, gdzieś w tłumie, pośród tysięcy innych ogłoszeń? Cudów nie ma.
Jednak ono ma sens. Owszem, może je ktoś mimo wszystko zobaczyć bezpośrednio i u was zabukować. Jednak ważniejsze chyba jest to, że ono wyświetla się jako osobna strona internetowa (podstrona dokładnie) i jako taka podlega wszystkim regułom internetu, a szczególnie Google (bo to oni rządzą internetem, nie da się ukryć). I kiedy ktoś wpisze w wyszukiwarkę „domek na La Manga” - może mu się wyświetlić wasza oferta. Ale ważne, aby te słowa zostały użyte w tekście ogłoszenia.
Tych ogłoszeń możecie dać wiele, na różnych portalach. Ale zmieniajcie ich treść, chociaż trochę. Google w przeciwnym wypadku bierze to za spam.
Tu wchodzimy w teorię SEO (Search Engine Optimization), czyli pozycjonowania stron, o czym na razie tyle.


Media społecznościowe


Są jeszcze potężniejsze narzędzia reklamowe. Najważniejszym z nich jest Facebook. Najpierw piszemy na swojej stronie, później dodajemy do grup. Proste.
Pamiętajcie również o Marketplace i dodawaniu do wielu grup za jednym zamachem. Kiedyś Facebook za to karał, dziś sam dał taką możliwość.

Problem może powstać, kiedy robimy to za często. Facebook nie po to gada tyle o „social media w promowaniu twojego przedsięwzięcia”, aby być dobrym kolegą. Oni chcą kasy. Najlepiej, abyś zapisał się do Facebook Ads (można, polecam) i tam promował swój spam. Według dużych firm, posiadaczy kanałów informacyjnych, spam opłacony, to już  nie jest spam (a definicja tego zjawiska jednak nie odróżnia spamu za pieniądze i tego darmowego). No ale to oni dyktują warunki. A jak się do nich nie dostosujesz – mogą zablokować.

Są wszak jeszcze inne opcje. I nie będę tu mówił o Twitterze, który ma niskie loty wśród narodu polskiego (warto by sprawdzić czemu). Ale jest np. coś takiego, jak Google AdWords.
To te małe ogłoszenia, które wyświetlają się na różnych stronach internetowych np. pośród tekstu, obok itd., a których tematyka dziwnie odpowiada temu, o czym przed chwilą czytaliście. Ich właścicielem jest Google albo jego krewniacy. A raczej dystrybutorem, bo treść możecie podyktować np. wy. Jak i określić gdzie mają się wyświetlać. Np. na całym świecie. Da się zrobić.
To oczywiście kosztuje. Płacimy za kliknięcie. Ale może się opłacić

Wreszcie własna strona internetowa. Ale to już inna bajka. Bardzo piękna, ale wykonalna. I to tanio.

Wszystkie wyżej wymienione formy mają jedną przewagę nad platformami do wynajmu (o których innym razem) – pod warunkiem, że nie promujemy w nich linka do np. Home Lettings, a nasze dane. Klient dociera bezpośrednio do nas. Nie płacimy nikomu prowizji za pośrednictwo.
Ale za tym idą też minusy. Wszystkim, zwłaszcza od strony finansowej, trzeba zająć samemu. I całkiem samemu za wszystko odpowiadać przed klientem.


poniedziałek, 15 stycznia 2018

Bo zupa była za słona...

Perspektywa posiadania domu wakacyjnego, również pod wynajem, wygląda rewelacyjnie w momencie, kiedy przedstawiają ją agenci zajmujący się nieruchomościami. W rzeczywistości można stracić trochę nerwów... ale i mieć trochę zabawy. Generalnie mała chata w Hiszpanii, to również dobra szkoła biznesu. No i nauka customer service – o co zadbają twoi klienci. I to o nich będzie tu mowa.


klienci wynajmujący domy wakacyjne w Hiszpanii

Customer service – czyli obsługa klienta – jak chcą niektórzy, to sztuka kopnięcia kogoś w d... (względnie spuszczenia go ze schodów) tak, żeby ci jeszcze za to dziękował. Nieeee.... tak nie możemy do tego podchodzić. Nawet, jak oni się starają, aby tak było. Bo tak rzecz wygląda na pierwszy rzut oka. Obowiązuje Prawo Murphy'ego. Jak coś się może zepsuć, to się zepsuje.


Ale spokojnie, jak już stwierdziłem ja, którego Prawo Murphy'ego dotyczy właściwie codziennie, tak nie jest zawsze w tym biznesie. Zdarza się – ale co cię nie zabije, to cię wzmocni. Człowiek uczy się na błędach. Nauczyłem się już dużo.

Kiedy zgłosił się do mnie pierwszy klient, przez znaną w całym świecie platformę (nie wymieniam, bo jednak tu się słabo sprawdza) byłem pewien, że wszystko działa. Tak wszak zapewniał polski personel firmy, która sprzedawała mi nieruchomość. „Pan się nie martwi, wszystko załatwimy”. Tymczasem, kiedy przyszło co do czego, ich hiszpański kolega naskoczył na mnie, że „tu jest nic nie gotowe”... Polskie konsultantki nie odbierały telefonu.
Było gotowe, reszta miała być. Tymczasem hiszpańscy koledzy postawili telewizor i podłączyli go tylko do prądu. Do anteny już nie...

No i przyjechał człowiek, Hiszpan zresztą, i zaczął narzekać. Na tę telewizję, coś z pralką nie tak, patelnia nie taka... Spanikowałem i dałem mu lokal za darmo. W końcu mój pierwszy klient.
Telewizor podłączył sam (dziś chce do mnie wracać, kiedy tylko miałbym wolne).

Na szczęście zbliżało się lato i pojechaliśmy sami do swojego domu na wakacje. Fakt faktem, coś było na rzeczy. Na dodatek ten mój pierwszy klient zostawił w owej pralce swoje pranie. I pojechał – i nie upominał się. A tu gniło.
Wyrzuciłem całość nie robiąc śledztwa, czemu pralka szwankuje. Kupiłem nową. W ogóle sprawdziłem na sobie jak się tam mieszka. A mieszkało się rewelacyjnie.

Ale to nie pomogło. Miałem jeszcze ze dwóch klientów tego lata, aż przyjechał pewien Anglik na trzy tygodnie. Po pierwszym dniu miałem skargi. Najpierw, że żarówka się spaliła – na zewnątrz. Później, że mu kontakt wypadł ze ściany. Żarówka komunalna (apartamentowiec), niby nie moja sprawa, ale przecież zmienię. Kontakt powinien być „na sicher”, mój błąd, nie wpadłem na pomysł szarpania wszystkich kontaktów, czy aby siedzą bez wątpliwości. Już więc wysyłam ludzi, w trybie pilnym!

Niestety, jemu było mało, wyprowadził się i domagał się zwrotu pieniędzy. Próby negocjacji nie miały szans powodzenia, więc powiedziałem – spadaj na drzewo. Tripadvisor nie uznał jego pretensji za racjonalne i to by było na tyle.

Kolejne przypadki nie były aż tak drastyczne, ale też ciekawe. Już po wynajęciu (co oznacza zatwierdzenie warunków – wypadałoby je znać), zgłosiła się do mnie również hiszpańska rodzina, która domagała się udostępnienia „pokoju dla palących”. Nie mam takiego, o czym pisze w opisie nieruchomości. Dostałem... niską ocenę czystości – i wysoką personelu (sprzątającego).

Nie wiem, czy narodowość klienta ma znaczenie, pewnie trzeba by zrobić badania, ale świetne doświadczenia mam z osobami z Irlandii. Nawet takie, że powracają.
Sporo osób zagląda do mnie z Belgii (czemu nie z Holandii?) i ze Szwajcarii. Na dodatek zostawiają dobre oceny. To fajnie, ale niezwykle interesuje mnie przyczyna takiego obrotu spraw. To się może przydać na przyszłość. Będę badał.

Osobna sprawa to klienci rosyjscy. Miałem ich już sporo... do połowy. Otóż rezerwują, np. na okres aż miesiąca, za to pół roku wcześniej, i np. na dwa miesiące przed wakacjami odwołują. Do tej pory żaden z nich nie spędził u mnie wakacji.
Noszę się z z zamiarem całkowitego pozbycia się tego elementu. I w ogóle z Europy Wschodniej. Nie, to nie jest „rasizm”. Każdy ma prawo odwołać, ale jak oni wszyscy tak robią, a np. Belg żaden....
Nie wiem jeszcze jak to zrobić formalnie, ale jakoś to zrobię. Nie rokują.

Znaczna część z was bazuje na klientach z Polski. Rozumiem i doceniam. Jednak ten sektor ma swoje bardzo wyraźne plusy i minusy. Klientela wychowana na turnusach z Funduszu Wczasów Pracowniczych jest dość specyficzna. Nadaje się dla tych z was, którzy mieszkają tuż przy plaży i dostarczą im ile się da wprost do dzioba. Doradzam również posiadanie dmuchanego krokodyla i parawanu. To może być hit.
Większość wciąż nie ogarnia serwisu booking i wyszukiwania tanich lotów na Skyscanner czy Kiwi. Wynajmowanie samochodu i posługiwanie się obcym językiem może budzić przerażenie.

Ale przecież nie wszyscy są tacy. Moi polscy klienci byli znakomici – może dlatego, że oprócz tego co dobre, powiedziałem o wszystkim co się może nie podobać? Trzeba być szczerym i nie tylko zachwalać.
Tym podobało się wszystko. Oby więcej takich. Dla nich już jest discount.


Poprzedni post to pierwszy z cyklu o hiszpańskich podatkach (będzie więcej)